REKLAMA

Tutaj się da prawie wszystko – czyli historia pt. ,,Chiny – tego nie ogarniesz” (ZDJĘCIA)

SANOK / PODKARPACIE. W minionym tygodniu na łamach naszego portalu publikowaliśmy historię o sanoczaninie, który wybrał się w podróż życia do Krainy Kangurów. Dwie gitary, mnóstwo przygód i tylko jedno życie do przeżycia. Przeczytajcie historię o przygodach dwóch śmiałków w Chinach.

Zobacz: Z Czaszyna do Australii autostopem! Dwóch śmiałków, dwie gitary i jedna wielka przygoda (FILM, ZDJĘCIA)

Chiny – tego nie ogarniesz! Naprawdę wydaje mi się, że patrząc z perspektywy Europejczyka ciężko jest zrozumieć ten kraj nie spędzając tutaj odpowiednio dużo czasu. Cokolwiek bym nie napisał… chociażby nawet powstała z tego bardzo gruba książka to i tak czytając to, nie zrozumiecie czym są Chiny – ja spędziłem tutaj ledwie kilka dni i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że po prostu nie ogarniam!

To, że wjeżdżamy do innego świata dało się odczuć od samej granicy mongolsko-chińskiej, którą przekraczaliśmy pociągiem. Odprawa po stronie mongolskiej powiedziałbym standardowa – przyszli celnicy, na luzaka sprawdzili paszporty, prowizorycznie przetrzepali bagaże z tym, że bardziej po to żeby było, że sprawdzali niż żeby faktycznie sprawdzać i po wszystkim.

Wjeżdżamy za chwilę na granicę chińską a tam człowieku muzyka na całym dworcu, który z resztą jest oświetlony w typowo chińskim kiczowatym dla nas stylu, tak trochę jak choinka, trochę jak fontanna na krakowskim rynku. W każdym bądź razie estetyka, która gryzie w oczy typowego Europejczyka – muzyczka natomiast całkiem spoko. Miła i przyjemna dla ucha. Na dworcu na wysokości każdego wagonu stoi na baczność chiński żołnierz salutując w stronę pociągu.

Kojarzycie na pewno scenę, która ma miejsce w każdym amerykańskim filmie, w którym pojawia się tylko motyw wojska – mowa o grupie żołnierzy biegnących rytmicznie przez jednostkę wojskową tupiąc głośno i bardzo synchronicznie. W momencie kiedy wjechaliśmy na peron z budynku dworca wybiegło kilka grup celników w różnych kierunkach. Każda grupa takim właśnie rytmicznym krokiem. Wszyscy mieli bardzo poważne miny i wszyscy wyglądali na bardzo dobrze przygotowanych do tego co mają robić. Każda grupa różniła się tylko kolorem mundurów i kierunkiem, w którym pobiegli.

Po chwili wpadli do przedziałów i z prędkością błyskawicy jedni sprawdzali czy te mordy w paszportach to my i zabrali dokumenty do dalszej kontroli, inni sprawdzali przedział i bagaże (mimo wszystko też powierzchownie), a jeszcze inni celowali do nas z czegoś co wyglądało jak fotoradar i skanowali nasze twarze. Ogólnie cała akcja wyglądała na świetnie zorganizowaną a wszyscy dokładnie wiedzieli co mają robić. Konkretnie i sprawnie.

Kiedy już celnicy wybiegli z wagonu z naszymi paszportami cały pociąg odjechał kawałek obok do wielkiego hangaru tuż obok dworca, do którego po chwili znów równym krokiem wbiegli tym razem robotnicy w żółtych i czerwonych kaskach. W mgnieniu oka zabrali się do roboty i rozmontowali cały pociąg na osobne wagony, podłubali chwilę przy podwoziu po czym na specjalnych podnośnikach unieśli wszystkie wagony wraz z pasażerami w środku jakieś 2 metry w górę. Nowe podwozie wjechało w miejsce starego i powoli opuszczano wszystkie wagony na takie zawieszenie, którym możemy kontynuować podróż do Pekinu.

Cały proces trwał jakieś 1,5 godziny co może nie wydawać się jakimś imponującym wynikiem, ale trzeba sobie zdać sprawę, że goście w tym czasie wymienili kapcie w całym kilkunastoelementowym składzie rozmontowując, a później montując z powrotem cały pociąg i podnosząc osobno wraz z pasażerami każdy ok 40-tonowy wagon – serio robiło to wrażenie.

Swoją drogą – pamiętacie jak w filmie „Nic śmiesznego” główny bohater stoi w windzie a koleś wchodząc do niej pyta „Do góry jedzie?”. Na co wkurzony Adaś odpowiada „A gdzie ma jechać?! W bok?!”. Otóż zawsze wydawało mi się, że transport kolejowy został raczej stworzony do tego, żeby poruszać się w płaszczyźnie horyzontalnej a nie góra-dół… okazuje się jednak, że się da… Po tych kilku dniach spędzonych w państwie środka zauważyłem, że tutaj się da prawie wszystko, no ale tak jak pisałem na początku – to są Chiny – tego nie ogarniesz!

Do Pekinu dojechaliśmy około południa i pierwsze, co każdemu z nas przyszło do głowy wychodząc z pociągu to „Ile tu k*** ludzi!!!”. Drugą rzeczą, która przyszła nam do głowy było zadziwiająco podobne i równie głębokie spostrzeżenie: „Ile tutaj jest k*** ludzi!!!”

Pekin to naprawdę ogromne miasto. Oficjalne liczby mówią, że żyje w nim ponad dwadzieścia mln ludzi, jednak w rzeczywistości licząc nie tylko samo centrum miasta ale także przyległe do niego osiedla, które zostały już wchłonięte przez ciągle rozrastające się miasto i tworzą teraz jedną wielką aglomeracje miejską liczba ludności zamieszkujących w ten sposób rozumiany Pekin wzrasta do 35 000 000 – 40 000 000 ludzi! To tyle co Polska! W jednym mieście!

Dodatkowo okazało się, że przyjechaliśmy dzień przed rozpoczęciem jednego z większych chińskich festiwali w związku z czym wuchta wiary miała wolne no i oczywiście spora część społeczeństwa wykorzystała czas na podróż po kraju. Pierwszy raz widziałem sytuację, w której jest otwartych kilkadziesiąt kas, a do każdej z nich stoi kolejka chcących kupić bilet liczy kilkadziesiąt osób.

Osobiście tuż po wyjściu z dworca miałem cały czas uczucie, że jestem obserwowany. Wszędzie w centrum jest masa policjantów. Na samym placu przed dworcem na podwyższeniu są takie zadaszone budki, w których stoją żołnierze z karabinami i obserwują ludzi. Po prostu koleś z giwerą stoi i się na Ciebie patrzy.

Wszędzie są kamery, a za każdym razem, kiedy wchodzisz na dworzec bądź do metra bądź w jakieś istotne publiczne miejsce (jak na przykład słynny Plac Tiananmen) musisz przejść kontrolę taką jaką znamy na lotniskach w Europie. Jak nie trudno się domyśleć połączenie takiego tłumu ludzi z taką kontrolą przy każdym wejściu do metra powoduje, że czasami przed wejściem na stacje trzeba postać dobrych kilkanaście minut w kolejce do kontroli.

Nasza przygoda z Pekinem rozpoczęła się dość radośnie, jako że od dłuższego czasu mieszkają tutaj moi znajomi z Krakowa, którzy pracuję w chińskiej agencji modellingowej TASTE Models (serdecznie pozdrawiamy!) – okazuje się bowiem, że słowiańska uroda jest towarem mocno pożądanym na tutejszym rynku.

Wiedzieliście, że modelki i modele w Azji są opłacani po to, żeby pojawiali się na imprezach, na których mają nieograniczony dostęp do alkoholu i mają za zadnia pobawić się określony czas w określonych godzinach za co zgarniają odpowiednią sumkę? Imprezownia ma dzięki temu na parkiecie bawiących się Europejczyków co jest dla lokalu bardzo nobilitujące no a profity modelek i modeli są raczej oczywiste.

Wydaje się, że to praca marzeń prawda? Okazuje się jednak, że nie do końca bo łączenie takiej dorywczej pracy ze zobowiązaniami wobec agencji to wcale nie taka łatwa sprawa i ostatecznie tak naprawdę ciężki kawałek chleba (zdaję sobie sprawę z tego jak abstrakcyjnie to brzmi) no ale, żeby to odpowiednio wytłumaczyć i zrozumieć trzeba by się zagłębić w temat a nie o tym ten post. W każdym bądź razie wylądowaliśmy w centrum chińskiej imprezy gdzie mieliśmy alkohol za free i delikatnie mówiąc wyróżnialiśmy się z tłumu wspólnie z opłaconymi imprezowiczami z Europy. Dzięki Ania! 🙂

Skoro wspomniałem już o największym na świecie publicznym placu – Placu Tiananmen – to warto wspomnieć również o obecnym ustroju politycznym Chin bo jedno z drugim ma sporo wspólnego. Mianowicie rządzi tutaj niepodzielnie od 1949 jedyna właściwa komunistyczna partia, której nikt nie ma prawa w żaden sposób krytykować. Internet jest cenzurowany. Nie ma dostępu do serwisów takich jak Facebook, Youtube, nie działa Google.

Ciekawostką jest to, że o ile większość znanych nam stron internetowych jest zablokowanych w Chinach podczas gdy na ich miejsce powstają ich chińskie odpowiedniki, to działa tutaj wikipedia i możecie z Chin wyszukać mocno rozbudowany artykuł, który opisuje metody cenzurowania internetu w Chinach.

Oczywiście wszystko da się obejść i kto chce ten do tych serwisów się dostanie ale nie jest to takie proste. Ogólnie rządząca partia nie chce, aby społeczeństwo chińskie miało dostęp do informacji zza granicy, których sama im nie dostarczy w odpowiedni sposób i nie chce też, żeby Chińczycy wiedzieli co mówi się o nich za granicą – no chyba, że mówi się dobrze to wtedy takie treści są dostępne.

Sytuacja związana z propagandą w chińskich mediach, o której dowiedzieliśmy się dopiero w Hong Kongu potwierdziła to co powyżej, albo mówiąc dokładniej zryła nam lekko berety ale o tym w kolejnym poście…

Czytaj więcej na blogu podróżników: carpedream.pl.

21-07-2015

Udostępnij ten artykuł znajomym: