WETLINA / PODKARPACIE. Nasi czytelnicy informują o innych atakach wilków w minionym czasie. W Wetlinie drapieżnik porwał spod domu psa i go pożarł. Właściciele rano zobaczyli tylko połowę swojego pupila, jakieś 200 metrów od domu.
– Zdarzenie miało miejsce 21 października około godziny 21.00. Jak zwykle wypuściłam naszego kundelka na zewnątrz, pobiegał po podwórku i usiadł na wycieraczce pod drzwiami. Lubił tak sobie posiedzieć, zanim wszedł do domu. Oboje z mężem byliśmy w środku, oglądaliśmy telewizję. Nagle usłyszeliśmy szamotaninę na podwórku, następnie jęk psa. Mąż wybiegł z latarką na zewnątrz, ale psa już nie odnalazł – relacjonuje pani Genowefa.
Warto dodać, że dom czytelniczki jest co prawda na końcu Wetliny, ale w sąsiedztwie jest sporo innych domostw, vis a vis znajduje się leśniczówka, a nieopodal Hotel Górski PTTK. To własnie tam znaleziono połowę psa…
– Poinformował nas leśniczy, że odnaleziono jakiegoś psa i czy to nie jest nasz kundelek. To był on, a właściwie to, co z niego zostało... – dodaje pani Genowefa.
Incydent został zgłoszony do regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Na miejsce przyjechali pracownicy, wykonali notatkę i zdjęcia.
Internautka podkreśla, że nie jest to pierwszy przypadek, kiedy wilki „kręcą się” wokół jej gospodarstwa.
– Rok temu w maju zauważyłam trzy wilki tuż przy bramie. Jakieś 20 metrów od domu. Mamy również kury na podwórku, drapieżniki wyglądały tak, jakby oceniały kiedy i gdzie można na nie zapolować. To był w zasadzie środek dnia – opowiada.
– Wiele osób twierdzi, że to my ludzie wchodzimy na terytorium zwierząt. Przecież to czysta bzdura. Mieszkamy tu od 1963 roku, ludzie od zawsze w Bieszczadach pracują w lesie, mają tu domy i gospodarstwa, ale nigdy wcześniej nie było tak, że drapieżniki bezceremonialnie wchodziły ludziom niemal pod nogi. To, że zaczyna im brakować pożywienia w lesie da się zauważyć podczas rykowiska. Kiedyś wystarczyło wyjść na podwórze, aby przysłuchiwać się charakterystycznym odgłosom jeleni, w tym roku ledwie jednego osobnika można było usłyszeć… – podkreśla pani Genowefa.