CARPE DREAM: Hong Kong, czyli raj na ziemi. Zobacz kolejną efektowną relację z podróży Stefana i Lukasa (ZDJĘCIA)
SANOK / PODKARPACIE. Hong Kong, czyli „Pachnący Port” to kolejny przystanek Stefana i Lukasa, którzy przemierzają świat w drodze do Australii. Zapraszamy do przeczytania i obejrzenia kolejnej fascynującej i zapierającej dech w piersiach relacji. – Zakochałem się w tym miejscu. Chciałbym tu kiedyś wrócić na dłużej – pisze Jakub „Stefan” Stefanowski.
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Tutaj się da prawie wszystko – czyli historia pt. ,,Chiny – tego nie ogarniesz” (ZDJĘCIA)
Czytaj więcej na blogu podróżników: carpedream.pl
Odwiedzaj profil Carpe Dream na Facebooku: www.facebook.com/carpedreamzgitarami
Do Hong Kongu trafiliśmy tak naprawdę przypadkowo, co dla nas dość typowe. Nasza wiedza na temat tego miejsca była bardzo znikoma i kompletnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Szczerze mówiąc, myślałem, że jedziemy do dużego miasta w Chinach. Jakże wielkim ignorantem byłem jak się później okazało, kiedy już dotarliśmy do tego cudownego miejsca. Jak dla mnie – raj na ziemi! Fakt, że dość zatłoczony i upalny ten raj, ale mimo wszystko z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że po Nowym Jorku jest to kolejne miejsce, w którym chciałbym kiedyś pomieszkać jakiś czas…
Czym tak naprawdę jest ten Hong Kong? Miasto w Chinach? Państwo-miasto? Jedyna „cywilizowana” część Chin? Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. Nie bez powodu mówi się o „Pachnącym Porcie” (bo tak dosłownie można przetłumaczyć Hong Kong), że to tutaj wschód spotyka się z zachodem.
W moim osobistym odczuciu jest to trochę tak, jakby ktoś przeniósł Londyn, który jest jednym z moich ulubionych miast, do dalekiej Azji. Język angielski jest tutaj językiem urzędowym i powszechnie znanym pomimo tego, że ponad 93% ludności jest pochodzenia chińskiego. Nowoczesne metro wygląda niemal identycznie jak to w Londynie, a za wszelkie środki transportu zapłacimy korzystając z karty Octopus (pol. ośmiornica), podczas gdy w stolicy Wielkiej Brytanii do tego celu używamy popularnej karty Oyster (pol. ostryga).
Żeby zrozumieć taki stan rzeczy trzeba powiedzieć kilka słów na temat historii tego miejsca i tak, żeby nie przynudzać – w telegraficznym skrócie:
Do 1842 roku Hong Kong to część Chin pod panowaniem dynastii Ming – w tym czasie było to kolejne niewiele znaczące miasteczko w tym kraju, które było zamieszkałe przez ok. 7500 osób.
Zgodnie z ustaleniami traktatu z Nankin, kończącego pierwszą wojnę opiumową rządy na terenie samej wyspy Hong Kong objęło Imperium Brytyjskie, a po jakimś czasie powiększyło swój obszar o część lądową zwaną dziś „Nowymi terytoriami” oraz o około 200 pobliskich wysp. W ten oto sposób rozpoczęło się ponad 155 letnie bardzo skuteczne budowanie potęgi tego kraju przez Anglików z kilkuletnią przerwą na japońską okupację podczas drugiej wojny światowej.
W tym czasie Hong Kong dzięki swojemu strategicznemu położeniu, bardzo niskim podatkom oraz sprzyjającym przepisom celnym stał się trzecim najważniejszym na świecie centrum finansowym po wspomnianych już Londynie i Nowym Jorku a ilość ludzi zamieszkujących ten kraj zwiększyła się do ponad 7 000 000. Tutejszy rząd stara się na ile to możliwe nie ingerować w ekonomię kraju a kontrole importu i eksportu towarów niemal nie istnieją. Wolny rynek pełną gębą.
Jest to jeden z najgęściej zaludnionych krajów świata. Oficjalne liczby podają, że średnio na jeden kilometr kwadratowy przypada 6600 osób, a w niektórych miejscach ta liczba wzrasta do astronomicznej wartości 43 000 ludzi na 1km2! Wyobraźcie sobie, że cała populacja Sanoka, który jest miastem powiatowym mieszka na przestrzeni 1×1 kilometr!!
Co wynika z powyższego Hong Kong jest uznawany za najbardziej „pionowe” miasto na Ziemi, w którym znajduje się 1/3 najwyższych budynków mieszkalnych całego globu. Dziesiąty najwyższy budynek w Polsce ma lekko ponad 150 metrów. W Hong Kongu drapaczy chmur wyższych niż 150 metrów jest 1223 – z tym, że od momentu kiedy ktoś to policzył zapewne powstało już sporo następnych więc spodziewam się, że ta liczba na dzień dzisiejszy jest już nieaktualna i mocno zaniżona.
Najwyższym budynkiem w okolicy jest oddany do użytku w 2010 roku International Commerce Center. Wieżowiec ma niemal pół kilometra wysokości, 118 pięter, a na jego 110 kondygnacji możemy popluskać się w najwyżej położonym basenie na świecie.
Hong Kong to trochę taka ziemia obiecana dla mieszkańców Chin, którzy przez wiele lat mieli bardzo ograniczony dostęp do tego regionu. Z tego co nam powiedziano, wielu bogatych Chińczyków w poszukiwaniu lepszego życia za niebotyczne kwoty wykupuje tutaj mieszkania, dzięki czemu po kilku latach mogą starać się o obywatelstwo dla siebie i swoich rodzin, a co za tym idzie mogą na legalu chociażby podróżować po „cywilizowanym” świecie, który istnieje wbrew temu co mówią swoim obywatelom chińskie propagandowe media.
Między innymi w związku z takimi praktykami ceny mieszkań tutaj są horrendalnie wysokie. Tak na przykład wynajem jednego pokoju w mieszkaniu o średnim standardzie w centrum miasta to miesięczny koszt około 9000 dolarów hong kongskich czyli około 4500zł. Za jeden pokój na miesiąc! Oczywiście wysokie koszty życia są rekompensowane przez równie wysokie zarobki.
My spędziliśmy tutaj 12 dni i na nocleg nie wydaliśmy ani grosza. Do takiego stanu rzeczy zdążyliśmy się z resztą już przyzwyczaić, jako że od kiedy wyruszyliśmy z Polski jakieś 6-7 tygodni temu nie przyszło nam póki co płacić za spanie ani razu, a piszę to będąc przy granicy z Laosem (update – przy granicy z Birmą – wytłumaczę w następnym poście ). O tym, jak się nam to udaje planuję napisać osobny post w sekcji „Poradnik”, która już wkrótce na blogu. W tym miejscu wspomnę tylko o tym, że ogromna zasługa w tym wszystkich życzliwych ludzi, których spotykamy na swojej drodze. Nie bez znaczenia jest też nasze luźne podejście do takich drobnostek jak spanie, jedzenie czy transport.
Tak oto bez zagłębiania się w szczegóły po przyjeździe do Hong Kongu wylądowaliśmy na dachu jednego z budynków w centrum wyspy, który przez ponad tydzień służył nam jako tymczasowe biuro, noclegownię i imprezownię w jednym. Siedzieliśmy sobie tam beztrosko ciesząc się spektakularnym widokiem otaczających nas z każdej strony wieżowców, grillując wieczorami i korzystając z darmowego dostępu do niecenzurowanego internetu. Największą frajdę sprawiało oglądanie tego widoku miasta z perspektywy basenu, do którego wskakiwaliśmy tuż po przebudzeniu lub za każdym razem, gdy trzeba było wejść na szczyt budynku, co w tak wilgotnym i gorącym klimacie wiązało się z tym, że byliśmy dosłownie cali mokrzy od potu. Zimny browar i orzeźwiająca chłodna woda w basenie w połączeniu ze wspomnianym widokiem – to wszystko jak możecie sobie wyobrazić sprawiało nam niezłą frajdę. Sophie & Clem – jeszcze raz ogromne dzięki!
Zapewne ten właśnie klimatyczny dach wraz z urokiem samego miasta i życzliwość poznanych tam osób – to wszystko sprawiło, że zamiast planowanych 2-3 dni spędziliśmy w Hong Kongu prawie 2 tygodnie i czas ten będziemy wspominać jako jeden z najlepszych etapów całej wyprawy.
Jakby mało było szczęścia w związku z darmowym spaniem w tak drogim mieście, w tak magicznym miejscu, to przy okazji jednej z imprez na dachu mieliśmy przyjemność zakumplować się z grupą ludzi, którzy spędzili w tym kraju już sporo czasu, a dzięki którym mieliśmy okazję zwiedzić pewne niesamowite miejsce znane ponoć tylko przez lokalsów. Tak się bowiem złożyło, że do naszego nowego znajomego, Adama, przylatywała na kilka dni rodzina z Miami i planowali ten czas poświęcić na zwiedzanie bardziej urokliwych zakątków okolicznych wysp.
BTW – wspomniałem już, że dzięki naszym nowym znajomym mieliśmy za friko tyle zioła, że paliliśmy je przez większość naszego tym bardziej radosnego pobytu w HK? …albo może jednak nie będę o tym pisał bo ponoć na bloga zagląda też moja Mamuśka… UPS! 🙂
W ten sposób trafiliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc, jakie miałem okazję zobaczyć w życiu. Mianowicie pływaliśmy w tak zwanym Infinity Pool (pol. Nieskończony Basen) na wyspie Lantau. Ale po kolei…
Wydawałoby się, że skoro gęstość zaludnienia Hong Kongu jest tak olbrzymia, to cały obszar Perły Orientu jest zabetonowany i nigdzie nie uświadczymy kontaktu z naturą – nic bardziej mylnego! Zurbanizowanych jest zaledwie około 25% terenu, a ponad 40% to parki i rezerwaty przyrody. Z centrum abstrakcyjnie zaludnionej wyspy wystarczy przespacerować się niecałą godzinę, żeby dojść do czegoś co dla nas Europejczyków wyglądało jak prawdziwa dżungla.
To wrażenie przebywania w dzikiej puszczy spotęgowało spotkanie z pewnym sporych rozmiarów wężem, którego na początku wzięliśmy za jakąś jaszczurkę. Kiedy jednak ten wyłonił się w całości jakieś 3-4 metry od nas muszę przyznać, że obydwaj mieliśmy pełno w gaciach, a kiedy po chwili zniknął w pobliskim gąszczu głęboko spojrzeliśmy sobie z Łukaszem w oczy i postanowiliśmy dalszą wędrówkę kontynuować w innym kierunku… Wybaczcie brak zdjęcia węża, ale jakoś nie mieliśmy wówczas głowy do fotografowania naszego kolegi. Nauczka z tej sytuacji jest dla nas oczywista – ciężko się robi ostre zdjęcia biegnąc.
Cały teren jest świetnie zagospodarowana pod kątem ludzi, którzy chętnie wykorzystują go do różnego rodzaju aktywności fizycznej. Szerokie i zadbane chodniki, darmowe siłownie, publiczne toalety, a jako że cały obszar położony jest na zboczu Victoria Peak czyli najwyższego wzniesienia wyspy Hong Kong to co chwilę z gąszczu drzew wyłania się zapierająca dech w piersiach panorama Perły Orientu. Niestety kiedy spacerowaliśmy tymi okolicami mieliśmy pecha w związku ze słabą widocznością, ale jeśli kiedykolwiek tam wrócę (a mocno na to liczę, że wrócę na dłużej) to z pewnością wybiorę się tam ponownie któregoś poranka z nadzieją, że tym razem uda się uchwycić wschód słońca nad Hong Kongiem. No ale kto by pomyślał, że będziemy szli tak długo i wysoko, że ostatecznie wylądujemy w chmurze?
Mam też ogromną nadzieję, nie spotkać wówczas przy okazji wspomnianego węża! Grrrr!
Wracając do niesamowitego miejsca, o którym mowa wyżej, a które udało nam się odwiedzić dzięki znajomym z Miami – promem dostaliśmy się na sąsiednią wyspę Lantau – ta mimo, że jest największą wyspą Hong Kongu jest bardzo mało zaludniona i wygląda trochę jakby czas na niej zatrzymał się dobrych kilka dekad temu. Oczywiście poza świetną infrastrukturą drogową i nowoczesnymi środkami komunikacji publicznej, która w całym kraju jest standardem. Żeby zrozumieć o czym mowa wystarczy wspomnieć, że wieczorem z tej wyspy wracaliśmy do naszego tymczasowego domu metrem. Tak. Z wyspy metrem. Witamy w HK!
Po dotarciu na Lantau, przejechaniu na drugą stronę wyspy busem i po przejściu kilku kilometrów uroczą ścieżką pełną sporych rozmiarów pajęczyn i ogromnych egzotycznych motyli cali mokrzy od potu dotarliśmy w końcu do celu czyli do zbiornika wodnego głębokiego na kilka metrów, który z jednej strony ograniczony był kilkunastometrowym wodospadem. Z drugiej strony natomiast rozpościerał się spektakularny widok na całą wyspę aż po sam ocean.
Pomimo tego, że kąpiel w zbiorniku jest oficjalne nielegalna sporo osób znających trasę do tego magicznego miejsca korzysta z możliwości odświeżenia się w nim co oczywiście my również uczyniliśmy.
Naprawdę widok, który mieliśmy przed oczami siedząc na krawędzi „Nieskończonego Basenu” był czymś wyjątkowym! Przepiękne miejsce!
Dużo czasu w Hong Kongu spędziliśmy online, jako że upał dawał się w ciągu dnia we znaki a w końcu mieliśmy swobodny dostęp do neta na dachu (i basenu ). Nazbierało nam się z resztą sporo pracy przy montowaniu filmu z Mongolii, obróbce zdjęć z Pekinu i promocji bloga, co zaowocowało pierwszymi publikacjami w lokalnych mediach i lajkiem nr 1000 na naszym fejsbukowym fanpejdźu – przy okazji wielkie dzięki dla osób, które nam w tym pomagają udostępniając nasze posty i zapraszając znajomych do polubienia strony!
Wieczorami szwędaliśmy się po mieście odwiedzając między innymi bardzo egzotyczny dla nas targ, na którym można było kupić wszelkiego rodzaju owoce morza, ryby, węże a nawet żaby – z węży ponoć robi się tutaj zupę.
Żaby też oczywiście trafiają ostatecznie na talerz z tym, że nie udało nam się dowiedzieć w jakiej dokładnie formie się je spożywa.
Charakterystyczną cechą Hong Kongu, która od początku rzucała nam się w oczy było bardzo specyficzne połączenie nowoczesności z reliktami poprzednich epok i tak na ulicach można zobaczyć luksusowe samochody oraz sporo ludzi jeżdżących rikszami. Wszędzie dostaniemy się klimatyzowaną i sprawną komunikacją publiczną a spacerując po mieście co chwilę nad naszymi głowami rozpościerają się korony ogromnych egzotycznych drzew wyrastających niejednokrotnie z otaczających nas ścian. Dosłownie!
Do tego najdłuższe na świecie zadaszone schody ruchome na świeżym powietrzu ułatwiające poruszanie się w górę wyspy, co w tym klimacie jest naprawdę doskonałym rozwiązaniem. Wokół nich oczywiście lokalne knajpki serwujące wszelkiego rodzaju smakołyki tradycyjnej kuchni azjatyckiej. Wspaniały misz-masz kultur, smaków i zapachów.
Zdumiewającą ciekawostką tutaj są rusztowania oplatające wszystkie remontowane bądź nowobudowane wieżowce. Co takiego ciekawego może być w rusztowaniach? Ano to, że te konstrukcje sięgające niejednokrotnie 30-40 piętra wykonane są wyłącznie ze związanych ze sobą bambusowych elementów. Serio, żadnego gwoździa czy metalowych wsporników. Tylko i wyłącznie bambus i tak do samego nieba! Za każdym razem jak to widziałem robiło to na mnie ogromne wrażenie!
Tutejsi mieszkańcy nie do końca wiedzą jaki będzie dalszy los tego wspaniałego miejsca w związku z tym, że oficjalnie 1 lipca 1997 roku skończył się okres dzierżawy HK przez Brytyjczyków i aktualnie jest to Specjalny Region Administracyjny Chińskiej Republiki Ludowej. O ile nic się nie zmieni taka sytuacja będzie miała miejsce do roku 2047 – do tego czasu bowiem chińskie władze obiecały pozostawić Hong Kongowi dotychczasową autonomię we wszystkim poza wojskiem i polityką zagraniczną.
Teoria teorią, ale ponoć ostatnio już chiński „opiekun” dał o sobie znać, kiedy to podczas wyborów prezydenckich władze chińskie narzuciły pięciu kandydatów do sprawowania tego urzędu. Oczywiście wszyscy byli członkami jedynej słusznej komunistycznej partii rządzącej w kraju środka i oczywiście żadni inni kandydaci nie zotali dopuszczeni do głosowania. Ponoć na ulicę wyszły tysiące ludzi protestując przeciwko takiej praktyce, co chińskie media zrelacjonowały w swoim kraju jako radosne manifestacje mieszkańców Hong Kongu, którzy cieszą się z powrotu do swoich korzeni czyli do Chin właśnie.
Skoro przy tym temacie to poniżej na zdjęciu macie statuetkę Mao Tse-tung’a czyli twórcy komunistycznej potęgi Chin 🙂
Podsumowując:
– Nigdy wcześniej nie byłem w miejscu, w którym tak skrajne kultury tak bardzo by się przenikały, no ale jak już wspomniałem to tutaj wschód spotyka się z zachodem w czym ogromna zasługa brytyjskiego kolonializmu, którego efekty widać na każdym kroku.
– Na wyciągnięcie ręki mamy ogromną i świetnie zorganizowaną aglomerację miejską tak samo jak i piękne, egzotyczne zielone tereny przystosowane do tego, żeby z nich korzystać na wszelkie możliwe sposoby.
– Infrastruktura jest nowoczesna i tak dobrze przemyślana, że w mieście pomimo takiej gęstości zaludnienia nie ma korków – w dużej mierze dzięki temu też, że ponad 90% społeczeństwa korzysta ze świetnie zorganizowanej komunikacji miejskiej. Metro, autobusy, tramwaje, promy – to wszystko nowoczesne, klimatyzowane i bardzo jasno opisane, a za każdy środek transportu zapłacimy zbliżeniowo jedną kartą, którą można nawet płacić w niektórych sklepach.
– Statystyki podają, że ludność Hong Kongu jest najdłużej żyjącym społeczeństwem na świecie (inne podają, że zajmują w tym rankingu 2 miejsce).
– Ponad 200 pięknych wysp z ogromną ilością plaż i miejsc do kempingu. Na niektórych ponoć są nawet całkiem niezłe warunki do surfowania.
– Bogactwo smaków, zapachów i wszystkiego co najlepsze z każdej kultury, która się tutaj przewinęła przez ostatnie dziesięciolecia.
– Dla mnie osobiście to taki trochę raj na ziemi – a jeśli nie raj to miejsce bardzo jemu bliskie!
Nie wyobrażam sobie jak to miejsce będzie wyglądać gdy kiedyś w końcu chińskie władze na dobre rozpuszczą tutaj swoje komunistyczne macki. Ta wizja jest przerażająca i serio mam ogromną nadzieję, że uda mi się tutaj wrócić na dłużej zanim to się stanie bo szczerze przyznaję, że po prostu zakochałem się w Hong Kongu.
źródło: carpedream.pl
Udostępnij ten artykuł znajomym:
Tagi: Australia, Azja, blog, Carpe dream, Chiny, czaszyn, fotorelacja, Hong Kong, Lukas, Podkarpacie, podróż, podróż do Australii, relacja z podróży, Sanok, sanoktv, Stefan, Telewizja Sanok, tvsanok, wrażenia z podróży, Z gitarami do Kangurów, zdjęcia